Czas na czytanie





Wyrzućcie te wszystkie kalendarze i planery na ten rok, z taką dziurą na nic się przydadzą. Gdzie lista noworocznych obietnic? Na to będzie czas! Bierzemy markera i skreślamy te pomysły, które przeczą dystansowaniu się (taka nowa moda, był minimalizm, było scandynavian living, teraz jest distancing!). Zostawiamy kurs salsy, bo można solo online, joga też zostaje, wycieczki wszelakie – sio. Co mamy? Samą esencję – KULTURA, czyli literatura i kino!
Planowałam jednego posta, ale kiedy zaczęłam grzebać w temacie okazało się, że temat rzeka… No właśnie, bo będzie o rzeczach naprawdę długich, o książkach i serialach. Zaczniemy książką.





W końcu znalazłam czas, i zabrałam się za „Księgi Jakubowe”, jednak zaczęłam się zastanawiać, czy jest to najgrubsza książka jaką mam w domu? Są grubsze? Hmm, mam „Wzgórze psów” Żulczyka, „Małe Życie” Yanagihary… jest też najstarsza i najpopularniejsza księga ludzkości – Biblia.
W sumie trudno jest zrobić taki ranking najgrubszych książek, bo czy będziemy liczyć słowa, strony i obrazki, wydania różnią się między sobą, więc liczba stron też. Będzie więc tak umownie, dla porównania. No i nie obiektywnie, bo przecież w Chinach lub w Indiach na pewno mają grubsze tomiszcza. Policzę klasyki. Właśnie, i nagle okazuje się, że są opaślejsze książki niż te „Księgi Jakubowe” - 912 stron. „Ulisses” ma ich troszkę mniej, bo 902, Scarlett O’Hara przemijała z wiatrem aż przez 880 stron, mniej potrzebował kapitan Ahab na Mobiego Dicka – 720. Mój ukochany Murakami napisał „1Q84” na 928 stronach, wcześniej wspomniany Żulczyk ze „Wzgórzem psów” dojechał do 864 stron.
Ale co my się tu będziemy zajmować takimi chudzinkami, lecimy w tysiące! O dziwo, dużo pisano w zamierzchłych czasach, widać kiedyś pisarze albo mieli więcej czasu, albo więcej do powiedzenia, uwaga nadchodzi klasyka: „Nędznicy” – 1456, Pismo Święte – 1470, „Wojna i pokój” – 1296, w tej dziedzinie wygrywa Marcel Proust ze swoim „Poszukiwaniem straconego czasu” razem 4215 stron!
Są autorzy, którzy jakoś często piszą opasłe tomiszcza, z klasyków królują Tomas Mann: „Czarodziejska góra” – 798, „Buddenbrokowie” – 736, „Doktor Faustus” – 984. Obecnie królem cegieł jest Stephen King, ot, trzy jego książki mają ponad tysiąc stron: „Pod kopułą” – 1074, „To” – 1138, i to jeszcze nic bo „Bastion” ma aż 1152 strony.
Do pewnego czasu tytuł najgrubszej wydanej książki należał do zebranych dzieł Agaty Christie „The Complete Miss Mapple” – 4032 strony, rekord ten został pobity w 2010 roku książką o Obamie napisaną przez Damiena Demetra – 5472 stron. Wydawać by się mogło, że więcej się nie da - da się. W tym roku w lutym wydano 10080 stronnicową książkę „Shree Haricharitamrut Sagar” pana Gyanjivandasji Swami, nie, nie czytałam jeszcze.
A jakby tak policzyć jeszcze strony naszych ulubionych sag? Nie będę liczyła Harlequinów bo oślepnę, ale „Grę o tron” chętnie policzę – 5 tomów jeszcze nie skończonych, póki co 5534 stron razem. W liceum czytałam „Harrego Pottera”, i tak okazało się, że przeczytałam 7 tomów czyli 4551 stron, i niech nikt nie mówi, że dzieci nie czytają, bo najgrubszy tom Harrego miał 784 strony! I już myślałam, że niestety już nieżyjący Terry Pratchett ze swoją sagą o Świecie Dysku – 41 tomów, pobił wszystkie rekordy, no nie… Gdzieś tam w dalekiej Japonii siedzi sobie pan Kaoru Kurimoto, który od roku 1979 pisze „Guin Sagę” do dziś wydał 145 tomów i nadal pisze…

A jaka jest wasza najgrubsza przeczytana lub własna okupantka półki? Czytajcie, bo czasu wiele!