Przemoc, etat i kryształ. Nadeszła druga „Papierówka”



     W środę wieczorem mogłam posłuchać ciekawych i dających do myślenia kawałków prozy. W ten właśnie chłodny, październikowy wieczór odbyła się promocja drugiej części artzina „Papierówka. Patchwork”, którego wydawanie znów zainicjował olsztyński MOK. Opiekunem spotkań (i od niedawna MOK-u) jest olsztyński pisarz – Mariusz Sieniewicz. Na scenie zaprezentowało się aż siedmioro twórców i twórczyń: Olga Żmijewska (która oprócz doskonałych, kobiecych tekstów czuwała nad całością), Michał Leiwark, Karol Fryta, Barbara Maria Deja, Karolina Szymańska, Szymon Żyliński i Dariusz Górkiewicz.  Trudno mówić o samych debiutach, bo spotkałam tam piszących od dawna kolegów – tajemniczego Michała, który tym razem publikował pod pseudonimem Leiwark,  czy Karola Frytę, który swoje podróże na Wschód od jakiegoś czasu opisuje na Facebooku i już ma grupę entuzjastycznych czytelników, do których i ja się zaliczam. Ogromne wrażenie zrobił na mnie tekst opisujący Olsztyn w 1933 roku, na kilka dni przed przyjazdem Hitlera. Nie  znałam  pani  Barbary  Marii  Dei  wcześniej,  ale  na  pewno będę  śledziła  jej  dokonania,    a tekst o lekarzu Wilhelmie von Dietriechu spacerującym z żoną Ritą po uliczkach przedwojennego Olsztyna, czyli Allenstein, polecam wszystkim, których znam. 

 Kolaż ilustrujący tekst Barbary Marii Deji


Nie mniej zaciekawiły pozostałe teksty, nie były przypadkowe, a cały zespół redakcyjny starał się wybrać to, co najlepsze do czytania. Twórców było więcej niż wspomniana siódemka, a podobno jest nawet zapas tekstów na stworzenie części trzeciej. Cała impreza odbywała się w przytulnych podziemiach – w sali amfiteatru. Lubię tam przychodzić, bo jest miło, swojsko i ciepło. Wbrew pozorom wywołuje to duże wrażenie o tej porze roku, gdy robi się ciemno, zimno i depresyjnie. Tym razem można było słuchając chwytać jabłka (chyba nawet były to – nomen omen – papierówki) i śledzić czytane teksty w rozrzuconych wszędzie artzinach, a w przerwie wcinać szarlotkę. Twórcy artzina zapewniają, że w tym numerze jest samo życie: ciało, obcy, przemoc, etat, a nawet kryształ. Ze swojej strony powiem tylko, że miło poczytać coś napisanego „od serca”, zamiast przy byle jak spożywanym posiłku, skrolować na smartfonach nie zawsze mądre nagłówki produkowane przez udręczonych freelancerów. Miło, że komuś, w tym wypadku Miejskiemu Ośrodkowi Kultury, chce się coś dobrego robić. 


 Okładka pisma literacko-kulturalnego wydawanego przez olsztyński MOK
Kasia