Magiczne nowolatko i breja na Nowy Rok






      Ostatni dzień roku mogliśmy spędzić dowolnie. Jedni wyjechali wtedy w góry, inni odwiedzili ciepłe kraje albo poszli do klubu, jeszcze inni nie robili nic imprezowego, bo pierwszy dzień stycznia chcieli poświęcić na przykład na aktywność sportową i chcieli być w pełni sił. Bardzo mi się podoba, że ten dzień możemy spędzać, jak nam się chce i tyle pomysłów na to, ile ludzi wokół. Styczeń to nadal dla wielu czas na wprowadzanie w życie dobrych nawyków. Rzucanie używek, regularne uprawianie sportu. Zauważyliście, że 
w okolicach lutego na siłowniach jest mniejszy tłum? No właśnie :) Chyba do tego czasu starcza silnej woli tym, który coś zmieniają z początkiem roku. Nie zamierzam negować noworocznych postanowień, no niektórzy potrzebują jako bodźca przełomowej daty. Ale nie o postanowieniach chcę porozmawiać, ale o rzeczach według mnie znacznie ciekawszych. O obrzędach związanych z końcem starego i początkiem nowego roku.





Książki dostępne w Czytelni WBP


      Części możecie w ogóle nie znać, bo jesteśmy już w takim wieku, że nasze babcie 
i dziadkowie nie żyją albo pamięć ich zawodzi. Rodzice nie przekazują nam tych zwyczajów, bo uważają je za dziwne, czasem się ich wstydzą, a czasem… też ich po prostu nie znają. 
W ręce wpadła mi ciekawa książka: „Zwyczaje, obrzędy i wierzenia Mazurów i Warmiaków” Anny Szyfer. Czas między Bożym Narodzeniem, a Nowym Rokiem był obwarowany wieloma surowymi zakazami, które były podyktowane wzmożoną działalnością duchów i czarownic. Nieprzestrzeganie ich groziło chorobami i szkodami w gospodarstwie. Tak więc gotowanie w tym czasie grochu miało sprowadzać wrzody (wierzenie z Mazur Wschodnich), 
a gotowanie kaszy – groziło inwazją wesz (okolice Pisza i Szczytna). W tym okresie zakazana była większość czynności przy których wykonuje się ruchy obrotowe i tnące; nie należało szyć, prać, tkać, prząść, żąć, rąbać drewna, młócić ani skrobać kartofli (okolice Piecek 
i Mrągowa). Zignorowanie tych zaleceń miało sprawić, że w gospodarstwie „wszystko się pokręci”: zwierzęta urodzą się kalekie, oszaleją i będą ganiać za własnym ogonem, albo wyłysieją. Okazuje się, że gorliwe przestrzeganie tych wszystkich zasad było bardzo trudne, bo niektóre zalecenia się nawzajem wykluczały. Podczas gdy na Mazurach gotowanie grochu miało wywoływać wrzody, na Warmii to warzywo było istotnym składnikiem magii na dobry urodzaj. 


      W dniu poprzedzającym zmianę roku (w tzw. ziliję) duchy miały być bardzo aktywne 
i przychodziły ogrzać się pod piecem. Wszystkie sprzęty w kuchni czyszczono, a ławę stawiano pod piec. Sień i kuchnię wysypywano białym piaskiem, w którym można było dojrzeć ślady ducha. W Sylwestra jedzono breję. Nazwa mało apetyczna, efekt końcowy chyba też – no ale, służba nie drużba! Jak się chciało mieć dobry rok, to się ją jadło. To półpłynna potrawa przygotowywana z ziarna jęczmienia, prosa, owsa, pszenicy, żyta, kaszy manny, grochu i innych roślin strączkowych. Późnym wieczorem, w Sylwestra gospodarz obwieszczał krzycząc, że rodzina zasiadła do jedzenia potrawy, a po północy pokrzykiwał „po brei!”, co miało oznaczać nadejście Nowego Roku. Zwyczaj gotowania breji  jest typowo Warmiński i występował poza nią tylko w przyległych wsiach. Kiedyś przygotowywało się też nowolatki. To ciasto obrzędowe pieczone w ostatni dzień starego roku z mąki i piwa jałowcowego albo wina. Ciasteczka miały kształt zwierząt żyjących
w gospodarstwie i snopów zboża. Dawało się je po trochu zwierzętom, rozsypywało
w sadzie, a resztę chowało, aby dać krowie czy świni w razie choroby.  Dla pomyślności, nowolatko zawieszano też w izbie.





      W książce Katarzyny i Krzysztofa Braun jest napisane, że „w Nowy Rok przybywa dnia na barani skok.” Wprawdzie wciąż jest go niewiele, ale to pozytywna prognoza na przyszłość!

Kasia