Jak zawsze - czyli jak?
Zygmunt Miłoszewski sam przyznaje, że mógłby napisać „czwartego
Szackiego”. Tak pewnie byłoby bezpieczniej, spokojniej, a i sukces murowany. Powieści
o prokuratorze mają grono entuzjastów, którzy nadal nie mogą uwierzyć w to, że „Gniew”
był ostatnią częścią trylogii z tym bohaterem. A tu niespodzianka. Miłoszewski,
mistrz kryminałów i horrorów (na przykład bardzo dobrego „Domofonu”!) pisze …
no właśnie co? Opis z tyłu książki głosi, że mamy w rękach komedię. Hmm…
Komedią bym tego raczej nie nazwała, chyba, że mamy oceniać język, jakim
została napisana książka. Nieraz
chichotałam na głos podczas czytania. Mój śmiech jednak ucichł pod koniec – ale
dość spojlerowania! Postacie są żywe, w ogóle nie papierowe, poboczne też mają
swoje problemy i charaktery. Warszawa, która jest ważną bohaterką tej książki,
tętni powojennym życiem.
Bohaterami najnowszej powieści Zygmunta Miłoszewskiego
są Grażyna i Ludwik, trochę znudzone sobą małżeństwo około osiemdziesiątki. W
2013 roku starsi ludzie świętują rocznicę pierwszego razu. Każda para świętuje
to, co uważa za istotne, jedni celebrują wspomnienie ślubu, inni dzień, w
którym się poznali, nie nam więc oceniać to, co dla kogo ma największe
znaczenie w związku. Kobieta i mężczyzna niespodziewanie cofają się do roku
1963. Tu zaczyna się szalona historia. Oto mamy wersję Polski lat 60. XX wieku,
której nie dotknął powojenny komunizm. Nasz kraj jest połączony z Francją. Unia
Słowiańska (przeciwna Francji) rośnie w siłę pod przewodnictwem Edwarda
Gierka, a rzekomemu połączeniu Polski i
Francji bliżej do stosunku z czasów kolonii niż do partnerskiej symbiozy. Do tego właśnie wtedy zaczyna się romans
tytułowej pary, który wkrótce ma się przerodzić w małżeństwo. Oglądamy Warszawę
oczami zdumionych głównych bohaterów, którzy przenieśli się w czasie.
„Najdziwniejsza budowla stała na horyzoncie. W Warszawie starej baby i starego
dziada, patrząc z perspektywy za dachem katedry, widzielibyśmy pylon mostu nad
Wisłą, a za nim koszyk Stadionu Narodowego i nic poza tym. (…) Tymczasem za
Wisłą stała monstrualna wieża, tak na oko ze trzydzieści pięter. U podstawy
prostokątny gruby klocek, na nim prostokątny
średni klocek, na nim cienki, a na czubku szpikulec. Dość to było
paskudne, a pomalowanie każdej z części
na kolor flagi francuskiej – od góry niebieski, biały i czerwony – nie
poprawiało sytuacji”.
Czytałam w którejś recenzji zarzut, że dużo opisów
miasta, to coś, co dla osoby spoza Warszawy i do tego niezainteresowanej
architekturą, może być nużące. Ten zarzut wydaje mi się nieprawdziwy. Uważam,
że ciężko byłoby opowiadać o sytuacji politycznej nie wspominając o wyglądzie
budynków. W końcu coś się zmieniło, inny jest wygląd ulic.
W stolicy nie ma Pałacu Kultury, który przecież kojarzą wszyscy. Mieszkam w Olsztynie
i nie znam dobrze Warszawy, ale ten wykreowany świat alternatywnej rzeczywistości uważam za bardzo udany. Motyw ludzi, którzy cofnęli się w czasie i wiedzą więcej
(a paradoksalnie dużo mniej o otaczającym świecie), chyba nigdy mi się nie znudzi. Jednym
z moich ulubionych fragmentów jest ten w którym zdumiona Grażyna słyszy od dziewcząt, które uczy, że najważniejszy jest „uśmiech jego, gdy wraca do domu swego”. Iwona, pierwsza żona Ludwika w 1963 roku twierdzi, że za pół wieku kobiety będą znały swoją wartość
i będą niezależne. Czy tak się stało? Zdania są podzielone. Jeszcze jeden mankament, który krytycy wytknęli powieści Miłoszewskiego, to grubymi nićmi szyte moralizatorstwo. Cóż, czytając „Jak zawsze” nie czułam się pouczana, ani tym bardziej obrażona. Piętnowanie zawiści i nietolerancji jeszcze mi się w książkach nie znudziło, tak samo jak podróżowanie
w czasie. Czy wiec będzie jak zawsze, czy tym razem będzie inaczej? Chodzi tu zarówno
o związek Ludwika i Grażyny, jak i o losy Polski. Zakończenie jest zaskakujące, a ostatnie strony czyta się w wielkim napięciu. Chciałabym tę historię zobaczyć na ekranie, bo jest
w niej potencjał, magia i czar. A dla fanów krewkiego prokuratora Szackiego jest fragment którego narratorką jest Grażyna: …”im bardziej się nakręcałam, tym bardziej czerwona zasłona spadała mi na oczy (str. 211)”. Czyżby kobiece alter ego prokuratora?
W stolicy nie ma Pałacu Kultury, który przecież kojarzą wszyscy. Mieszkam w Olsztynie
i nie znam dobrze Warszawy, ale ten wykreowany świat alternatywnej rzeczywistości uważam za bardzo udany. Motyw ludzi, którzy cofnęli się w czasie i wiedzą więcej
(a paradoksalnie dużo mniej o otaczającym świecie), chyba nigdy mi się nie znudzi. Jednym
z moich ulubionych fragmentów jest ten w którym zdumiona Grażyna słyszy od dziewcząt, które uczy, że najważniejszy jest „uśmiech jego, gdy wraca do domu swego”. Iwona, pierwsza żona Ludwika w 1963 roku twierdzi, że za pół wieku kobiety będą znały swoją wartość
i będą niezależne. Czy tak się stało? Zdania są podzielone. Jeszcze jeden mankament, który krytycy wytknęli powieści Miłoszewskiego, to grubymi nićmi szyte moralizatorstwo. Cóż, czytając „Jak zawsze” nie czułam się pouczana, ani tym bardziej obrażona. Piętnowanie zawiści i nietolerancji jeszcze mi się w książkach nie znudziło, tak samo jak podróżowanie
w czasie. Czy wiec będzie jak zawsze, czy tym razem będzie inaczej? Chodzi tu zarówno
o związek Ludwika i Grażyny, jak i o losy Polski. Zakończenie jest zaskakujące, a ostatnie strony czyta się w wielkim napięciu. Chciałabym tę historię zobaczyć na ekranie, bo jest
w niej potencjał, magia i czar. A dla fanów krewkiego prokuratora Szackiego jest fragment którego narratorką jest Grażyna: …”im bardziej się nakręcałam, tym bardziej czerwona zasłona spadała mi na oczy (str. 211)”. Czyżby kobiece alter ego prokuratora?
Powieść "Jak zawsze" Zygmunta Miłoszewskego będziemy omawiać podczas czerwcowego Młodzieżowego Dyskusyjnego Klubu Książki. Porozmawiamy też o "Behawioryście" (R.Mróz) i "Wyspie" (S.H.Bjornsdottir).
Zapraszamy 18 czerwca (poniedziałek), o godz. 17!
Kasia