Stephen King, „Wszystko jest względne” i „Bazar złych snów

      

 

Książki są dostępne w Wypożyczalni WBP

 

 Stephena Kinga albo się lubi, albo nie. Nie wszystkim odpowiada to, że mistrz horroru pisze książki takiej grubości, że spokojnie można ich używać do samoobrony. W Polsce         z twórców literatury popularnej, takie cegły piszą na przykład Katarzyna Bonda, czy Remigiusz Mróz. Ten ostatni zresztą w tylu wywiadach wspominał swoją fascynację Kingiem, że aż postanowiłam przekonać się na własne oczy. Tu pasowałoby powiedzieć, że „wsiąkłam na dobre”. Ale  nie jest to do końca prawda. Cały czas nad tym się zastanawiam, czy go lubię, czy nie. Czasem męczy mnie u niego nadmiar szczegółów. Przebrnę przez nie   i wyczekuję jakiejś pointy, olśnienia w nagrodę, a tego… nie ma. Oprócz tego, zamiłowanie mistrza do baseballu.... Nie toleruję żadnego sportu w telewizji (nieżyjący Jerzy Pilch na przykład ciągle wplatał w swoje książki ciekawostki o piłce nożnej, czytając zgrzytałam zębami), a już baseball jest dla mnie tak interesujący jak krykiet albo tenis stołowy. Takie jest opowiadanie „Billy Blokada”, którego akcja w całości dotyczy członków drużyny i dzieje się w okolicach boiska do baseballa. Proza Stephena Kinga jest też mocno osadzona w kulturze, stylu życia Amerykanów i geografii tego kraju. Jako, że przeważnie czytam twórców rodzimych, jest to dla mnie coś nowego. Gdy Łukasz Orbitowski pisze o polskiej biedzie,  ogródkach działkowych, a Dorota Masłowska o grodzonych osiedlach, potrafię to sobie zwizualizować. Tak samo, gdy Joanna Bator opisuje robotnicze osiedle na Śląsku. Myślę, że wyobrażenie sobie tego co autor opisuje w taki sposób jak to widzi, pomaga  we właściwym odbiorze twórczości. Przy Kingu, który operuje masą szczegółów, raz po raz musiałam się posiłkować Googlem – czy to dotyczyło położenia wymienianych miejscowości, czy programów telewizyjnych, którymi umilają sobie czas bohaterowie. Myślę, że osoby obyte     w amerykańskiej popkulturze, mają w tym względzie łatwiej. W zbiorze opowiadań „Wszystko jest względne”, znajduje się opowiadanie „Teoria zwierząt domowych L.T.”,             a w niej bardzo ważną postacią jest Frank, jack russel terier. Narrator zaznacza, że pies pojawił się u bohatera, bo bardzo lubił on serial „Frasier”, gdzie taki pies występował. Słyszeliście kiedyś o serialu „Frasier”? No właśnie.

Przeczytałam „ Misery” i „Grę Geralda” choć wydały mi się możliwą lekturą, to jednak nic więcej. I tak zakończyłaby się moja przygoda z Królem, ale na szczęście trafiłam na opowiadania. Przypomina to wyciąganie z zamkniętymi oczami czekoladki z pudełka: nigdy nie wiadomo czy trafi się na marcepanową, czy może nugatową?  Albo miętową. Ja osobiście nie lubię połączenia mięty i czekolady. Tak samo wśród świetnych opowiadań trafiają się przeciętne, albo takie po których zastanawiamy się, właściwie co autor chciał powiedzieć. Jeśli chodzi o Kinga i to, że jego twórczość bywa niezrozumiała i nierówna, trzeba pamiętać o dwóch ważnych faktach z jego życia: autor przez całe lata walczył             z alkoholizmem, oraz to, że w 1999 pisarz ledwie uszedł z życiem po tym jak potrącił go samochód (był wtedy operowany pięciokrotnie). Nie wiem, jak Wy ale ja lubię twórczość ludzi „z krwi i kości” z ich wszystkimi słabościami i szukać ich echa w tekstach (nawet jeśli to tłumaczenia). Stephen King w zbiorze „Bazar złych snów” pisze, że opowiadania są jak „walc z obcą osobą, której nigdy więcej nie zobaczysz, pocałunek w mroku czy piękny bibelot wyłożony na tanim kocu na bazarze ulicznym.” We wspomnianym zbiorze jest „Wydma”, „Wredny dzieciak” (świetne!), „Życie po życiu”, „Moralność” czy „Nekrologi”. Te teksty dają poczucie, że groza nie czai się w mroku na opuszczonych cmentarzach, tylko       w sielskich amerykańskich domkach, wśród przystrzyżonych trawników. Zbiór „Wszystko jest względne” ma na okładce plakat z ekranizacji „1408”, a na nim Johna Cusacka i Samuela L. Jacksona. Ponieważ uwielbiam ten film, (oglądałam go jak dotąd chyba z trzy razy) więc chciałam przeczytać opowiadanie na podstawie którego powstał film o demonicznym hotelowym pokoju. Myślę, że może spodobać się nawet komuś, kto nie widział filmu. Oprócz tego jest tam kilka intrygujących opowiadań, jak choćby początkowe „Prosektorium numer cztery”. W ogóle umiejętne łączenie dowcipu i horroru, wychodzi Kingowi bardzo dobrze. I oby wychodziło jak najdłużej. U tego pisarza lubię też to, że nie ma (zazwyczaj!) typowej makabreski, a jest uczucie niepokoju i dyskomfortu, które zostaje po przeczytaniu tekstu. Po pozostałe zbiory, a jest ich aż osiem, na pewno sięgnę. Tylko nie od razu. Bo Kinga trzeba sobie dawkować, żeby się nie przesycić. To tak jak ze smacznymi potrawami – w nadmiarze szkodzą.

 

 

 

Lalka Carrie powieści Kinga (firma Funko)
Figurka Carrie z powieści Stephena Kinga (firma Funko)

 

 

 

 

    

Katarzyna Guzewicz.