serial "Co robimy w ukryciu"

           Ostatnio bardzo popularny i rozchwytywany stał się nowozelandzki reżyser Taika Waititi. Jeszcze kilka lat temu nikt nawet nie wiedział, że w takim małym kraju jak Nowa Zelandia kręci się filmy! Mnie, wielkiej fance wampirów przypadł do gustu jego paradokument z 2014  „Co robimy w ukryciu”, który opowiadał historię czterech wampirów mieszkających w Wellington. Ot codzienne conocne życie grupki krwiopijców we współczesnym świecie. To świeże spojrzenie na kino wampiryczne bez patosu lub żenujących żartów, z innej perspektywy. Nie jest obarczone spuścizną Hollywoodu, gdzie wampiry mają swoje stałe miejsce. Nie ma więc sieczki typu „Blade-wieczny łowca”, nie ma romansu typu Saga Zmierzch, ani kolejnej ekranizacji klasyka Brama Stokera. Jest za to na luzie i bez wymuszonych żartów.
             I stało się tak, że skoro reżyser stał się popularny, mainstream wyciągnął po niego swoje macki. Zdecydowano o zrobieniu serialu o życiu (raczej życiu po śmierci!) ekscentrycznych wampirów, znowu wkracza ekipa dokumentalistów, którzy filmują przygody pospolitych (!) wampirów. I tak oto w obsadzie mamy: Nadia – uwodzicielka, Nandor – ala władca Vlad z Transylwanii, Laszlo – brytyjski awanturnik, oraz tu świeżak 
w świecie wampirów – Collin – wampir energetyczny! Oczywiście nie może też zabraknąć wiernego sługi – Guillermo, który czeka na łaskę swojego pana, i w końcu zamieni go 
w wampira.

         W serialu są oczywiście smaczki, absurdy, pojawiają się aluzje do znanych wampirycznych klasyków, są inne potwory nocy (np. wilkołaki), no i pojawiają się znani celebryci w epizodycznych rolkach.

            Reżyserią zajął się Jemaine Clement, który świetnie czuje klimat i dobrze kontynuuje spuściznę po Waititim.  Serial jest króciutki – 2 sezony po 10 odcinków.