Goniąc za słońcem… Grudniowe spotkanie Kreatywnego Klubu Książki



                  Podczas grudniowego spotkania Kreatywnego Dyskusyjnego Klubu Książki sypnęło śniegiem i zrobiło się bardzo zimno. I nie chodzi o pogodę, bo ta była grudniowa po olsztyńsku, czyli było ciemno i mokro (brr!). Tym razem porozmawialiśmy o „Białym” Ilony Wiśniewskiej. Książka okazała się punktem wyjścia do zastanowienia się nad tym,  jak byśmy sobie poradzili z ciemnością, która trwa kilka miesięcy i z wszechobecnym zimnem. Co ciekawe, większość z nas, którzy zgromadzili się w Pokoju z widokiem, nie jesteśmy wielkimi fanami reportaży, ale ta książka nikogo nie pozostawia obojętnym. Każdy/a z nas miał/a ulubione cytaty i fakty o których my, którzy żyjemy w ogrzanych domach, a za każdym rogiem mamy sklep – nie mamy pojęcia. Ta książka jest dobra, napisana szczerze, bez dominacji autorki, która przecież na Spitsbergenie mieszka, siłą rzeczy jest więc uczestniczką wydarzeń. Tak naprawdę bardziej jest to książka opowiadająca o ludziach, ich emocjach, samotności, poszukiwaniu towarzystwa, a nie o tym ile centymetrów śniegu spadło danego dnia. Oczywiście, nie da się napisać książki o północy bez tych informacji, bo przecież to, że nawet morze potrafi zamarznąć wyznacza tryb życia mieszkańców. Czymże jest nasze grudniowe pół stopnia na minusie wobec ich zimy: minus 20 stopni! Latem nie jest dużo lepiej: średnia temperatura w lipcu to tylko 4 stopnie na plusie. A jednak… To miejsce ma coś niesamowitego w sobie i przyciąga ludzi z całego świata, nawet Tajów, którzy są najliczniejszą napływową grupą. Czyżby ponad trzydziestostopniowe upały były zbyt męczące? Temperatura w Tajlandii na ten tydzień to od 32 do 35 stopni. Przypominamy, że jest  grudzień, gdyby ktoś zapomniał. 
                  Jeden z uczestników Kreatywnego Klubu Książki wyraził opinię, że w „Białym” czuje się niedosyt postaci autorki. Według niego fragmenty, w których występuje ona sama, są najciekawsze. Może być w tym trochę racji. W jednym z naszych ulubionych fragmentów ona też się pojawia. To moment, gdy przeżywa swoją pierwszą noc polarną i goni za snopem uciekającego światła z resztek wpadającego do miasta słońca, które okazuje się być zimne. Phillips specjalnie dla ludzi żyjących w ekstremalnych warunkach skonstruował lampy, które zapalają się przed budzikiem. Imitują światło dnia, dzięki czemu ludzie są w stanie fizycznie wstać z łóżka. Mało tego! Lampy naśladują też śpiew ptaków, bo ten działa na człowieka kojąco, a jak wiadomo, skowronków i słowików na Spitsbergenie się nie uświadczy. Życiowej energii mieszkańcy muszą szukać w sobie. Chodzą na spinning i tańczą, a i tak pewnego dnia może okazać się, że nie są w stanie iść do pracy. Podobno noc polarna przynosi wytchnienie po dniu polarnym, gdy mieszkańcy muszą zasłaniać okna, żeby w ogóle zasnąć, ale jednocześnie wysysa z człowieka moc. 
                  Takie ciekawostki, o których nie miałyśmy pojęcia, przemyca w swoich opowieściach Ilona Wiśniewska. Jej książka sprawia wrażenie, jakby autorka miała mnóstwo informacji, ale nie chciała zanudzić czytelnika, stąd czasem ostra selekcja, skakanie po faktach, pozorny chaos w książce. Wydaje się, że autorka miała mnóstwo materiału, jednak nie wykorzystała wszystkiego. W tej opowieści nie ma miejsca na słowną watę i lanie wody. Jest za to gruntowny riserdż. Autorka policzyła, ilu Tajów mieszka na Spitsbergenie, ile jest sklepów, albo ile można spotkać… kotów. Chowanie, a może raczej – nie eksponowanie swojej osoby - to według mnie przejaw skromności i przekonanie, że historie innych są ciekawsze. Miło się to czyta w czasach egoizmu, przekonaniu o własnej wyjątkowości 
i braku życzliwej ciekawości względem innych. Zresztą, przeczytajcie i oceńcie sami.

Kasia i Monika