Życie poza internetem
Niedawno jeden z moich kolegów zapowiedział, że po pracy i w
weekendy będzie dostępny analogowo. Odezwa do znajomych była oczywiście
opublikowana na Facebooku, bo inaczej pewnie bym się o niej nie dowiedziała. Walczę
ze złośliwym trollem w sobie. Mam na myśli takiego, który będzie wytykał
postowanie na Facebooku o niekorzystaniu
z Facebooka. Mało tego, chylę czoła
przed taką świadomością, bo wiem jak łatwo jest się uzależnić od przeglądania
internetu. Post obrazowało urokliwe zdjęcie kanarkowo zielonej Nokii, jako
zapowiedź nowego, zdrowego życia „offline”, czyli poza siecią. Ten model telefonu
widziałam ostatnio jakieś dziesięć lat temu. Nie można po niej bezmyślnie przejeżdżać
kciukiem, gdy czujemy się zakłopotani lub znudzeni z prostej przyczyny –
telefon nie ma ekranu dotykowego. Służy do dzwonienia i wysyłania wiadomości. O
tych funkcjach zdajemy się często zapominać. Zamiast tego czytamy wiadomości w
mediach społecznościowych, podglądamy zdjęcia znajomych (i nieznajomych), gramy
i wybieramy buty dla kota na chińskim
serwisie aukcyjnym. Innymi słowy,
czasem robimy rzeczy niemądre. Kolega
oszacował, że żyjąc poza siecią zaoszczędzi rocznie jakieś dwa tygodnie. Liczby
są szokujące. Właśnie sobie obliczyłam, że jeśli spędzamy w sieci cztery
godziny dziennie, daje to około 61 dni rocznie! Nie oszukujmy się, nie zawsze
to zamawianie zimowej kurtki, czytanie powieści, albo opłacanie rachunków. To
też niestety oglądanie śmiesznych kotów i oglądanie zdjęć celebrytów w serwisach plotkarskich.
Króluje
moda vintage, tęsknota za przeszłością, powrócił
ubiór początku końca lat dziewięćdziesiątych i początku lat dwutysięcznych. Kto
nie pamięta uroczych (tak niskich, że przeziębiało się w nich nerki!)
spodni-dzwonów, dziewczyn ze Spice Girls, młodej Christiny Aguilery…) Ale stop!
Tu chyba nie o to chodzi, żeby coś udawać i stylizować. Pozorować życie, a tak
naprawdę szukać dobrego światła do zrobienia fajnego zdjęcia,
a potem szukać
sieci, żeby czym prędzej zdjęcie umieścić na Instagramie. Posypuję głowę popiołem:
wiele razy biegałam po działce, poszukując sieci. Tylko czy jestem w stanie z
tego zrezygnować? A Wy potraficie (i chcecie) to zrobić? Pewnie trudno w to
uwierzyć, ale w 2000 roku Jerzy Franke i
Zdzisław Dobrowolski pisali w książce „W labiryncie internetu”: „Przyłączenie
biblioteki do Internetu jest kosztowne i wiele naszych bibliotek na to nie
stać.” W tym samym roku najpopularniejszą pocztą był Outlook Express.
Szaleństwo w stylu retro! Od siebie dodam, że w tym samym roku hitem było „Bye,
bye, bye” grupy NSync, a 18 lat młodsza niż dziś Britney Spears zaśpiewała kultowe „Oops…I did
it again”. Czy gdyby nie internet, który jest teraz tani i dostępny, tak szybko
dotarłabym do tych informacji?
Nasze zbiory na temat internetu |
Pamiętam, że jako nastolatka czekałam godzinami,
żeby muzyczna stacja wyemitowała debiutancką piosenkę Jennifer Lopez, bo
chciałam ją nagrać na… płytę VHS! Podobnie było z „Dumką na dwa serca” Edyty
Górniak i Mietka Szcześniaka, którzy zaśpiewali razem w 1999 roku. Miałam
wielką wieżę na kasety i czekałam na radiową listę przebojów, żeby ten utwór
nagrać. To nic, że piosenka mogła być ucięta i z głosem spikera w tle. A dziś?
Mamy każdy utwór, który nam przyjdzie do głowy w serwisie You Tube. I wiecie
co? Ja chyba jednak wolę to niż „polowanie” z wypiekami na twarzy na ulubioną
piosenkę… Poczytajcie nasze książki. Są
bardzo świeże i kilka archiwalnych to nie pomyłka – pozycje sprzed kilku - kilkunastu
lat traktujące o internecie, spokojnie możemy tak nazywać. Wtedy sami sobie
wyrobicie zdanie na ten temat. Może będzie zupełnie inne niż moje i
zapragniecie żyć analogowo?
O te i inne książki pytajcie w Czytelni |
Kasia