Świat według Dulskich

 

 

"Dulscy. Tragifarsa kołtuńska", reż. W. Malajkat. Źródło: Teatr im. S. Jaracza w Olsztynie

 

    Utwór „Moralność Pani Dulskiej” Gabrieli Zapolskiej został wydany w 1907 roku                  w Warszawie. Od tamtego czasu został przetłumaczony na 19 języków i doczekał się inscenizacji na deskach teatrów w kraju i za granicą. Raczej wszyscy dobrze znamy pierwszą część. Jest napisana dramatem i opisuje życie w domu Dulskich. Tyranię pani Dulskiej i jej udawaną moralność, która zakłada, że „brudy pierze się w domu.” Dramat zapoznaje nas też z resztą rodziny. Córkami: delikatną Melą, buntowniczą Hesią i mężem, małomównym Felicjanem. Poznajemy też Zbyszka – syna Dulskich, który intensywnymi imprezami, kwestionowaniem norm próbuje odpierać kołtunerię, w której został wychowany. „Być Dulskim - to katastrofa” twierdzi Zbyszko. Koniec końców i tak korzysta  z pomocy matki, aby odprawić ciężarną służącą, którą uwiódł. Jest to dość kluczowe i przygnębiające: kontestowanie i bunt trwa tylko do momentu, kiedy jest to wygodne… Mimo 114 lat, które minęły od powstania dramatu, jest uniwersalny (prawie, ale o tym za chwilę), wciąż śmieszy i jednocześnie zmusza do refleksji. W 2013 roku w Teatrze Telewizji wyreżyserował go nieżyjący już Marcin Wrona (reżyser min. „Demona”). Wspominam o tej interpretacji, bo bardzo się wyróżnia. W roli Dulskiej obsadzono Magdalenę Cielecką. W pierwszym momencie wydała mi się zbyt piękną kobietą na tę rolę. W głowie mam obraz Dulskiej niechlujnej, z nadwagą. Co ciekawe, złamanie tych schematów wyszło spektaklowi na dobre, jest w nim powiew świeżości. Cielecka-Dulska jest wyrachowana, bezwzględna, a przy tym wygląda nienagannie. Felicjanem jest tu Robert Więckiewicz, a Zbyszkiem urodziwy i zdolny Jakub Gierszał. W epizodycznej roli pojawia się Agata Buzek, zwiewna i eteryczna, a scena     w której występuje z Cielecką-Dulską, to prawdziwy majstersztyk. 

     Nie wszyscy jednak wiedzą, że powstały dwie następne części historii Dulskich. „Pani Dulska przed sądem” to kontynuacja dobrze znanego dramatu. Utwór ma formę krótkiego opowiadania, które można czytać po części pierwszej, ale również samodzielnie. Oprócz zakłamania i fałszywej moralności, w pani Dulskiej ujawniają się też fobie rasowe. Padają tam zwroty o czarnoskórym chłopcu: „coś z małpki, coś z człowieka, uczepionego u prętów ganku pokornie i cicho”. Albo „plama czarna, niezmyta, na bieli kamienicy”, „czarne półdiablę”. Trudno ocenić, gdzie kończy się wyśmiewanie Dulskiej, a zaczynają się przekonania autorki, które dziś wydają się niesmaczne, a na początku XX wieku nie były niczym dziwnym. Niewolnictwo zniesiono pod koniec XIX w., a w 1907 r. ruch emancypacji Afroamerykanów dopiero raczkował w Stanach Zjednoczonych. Pomijając jednak sytuację sprzed ponad 100 lat, utwór jest naprawdę dobry. Świetnie się czyta perypetie Dulskiej          z lokatorką „kokotką”.  Matylda Sztrumpf, nawiązawszy bliższe  kontakty ze Zbyszkiem, zaczyna wyczyniać rzeczy, które w drobnomieszczańskim umyśle bohaterki, nie mają racji bytu. Mowa o zażywaniu kąpieli słonecznych półnago i wietrzeniu garderoby kobiety lekkich obyczajów wprost na balustradzie, ku zgorszeniu innych lokatorów.

 

 

"Dulscy. Tragifarsa kołtuńska", reż. W. Malajkat. Źródło: Teatr im. S. Jaracza w Olsztynie

 

    

 Trzecia część nazywa się „Śmierć Felicyana Dulskiego”. I tu autorka odchodzi od formy dramatu. Historia najpierw koncentruje się na losie Zbyszka, który się żeni. Właściwie to cynicznie i dobrze się sprzedaje, a jego małżeństwo nie ma niczego wspólnego z uczuciami. Powoli staje się drugim Felicjanem: podporządkowanym żonie, zależnym. Dość zabawnie jest opisany konflikt młodej Brajburówny, czyli żony Zbyszka z Dulską. Druga część opowiadania to opis katuszy, jakie przeżywa pan domu. Wszystko zaczyna się, gdy Felicjan nieszczęśliwie upada. Niechęć do nauki, zabobony, połączone ze skąpstwem Dulskiej, doprowadzają finalnie do tragedii. Jest to część którą czyta się ciężko, a cierpienie i udręka pana Dulskiego, wręcz udziela się podczas czytania… Do tego postać wrażliwej Meli, która bardzo przeżywa to, co się z  ojcem dzieje, a jej uczucia są ignorowane. Tak zresztą jak uczucia wszystkich bohaterów „tragifarsy kołtuńskiej”. Wymowa tych trzech części jest dość przygnębiająca, mimo elementów satyrycznych. Kołtuneria wygrywa, razem                    z wygodnictwem. Wrażliwość i  prawda są w odwrocie. Myślę, że warto zapoznać się z tymi utworami, choćby po to, żeby raz na jakiś czas uczciwie spojrzeć na własne życie.

Katarzyna Guzewicz