Czarnobyl – atomowe miasto

 

 
Książka jest dostępna w Wypożyczalni WBP i na Legimi

 

 Do książki Kate Brown zrobiłam dwa podejścia, Pierwsze zakończyło się kryzysem chęci i porzuceniem lektury w połowie. Wiedziałam, że będę chciała do niej wrócić. Tym razem przygotowałam się do robienia  notatek i przerw na „przetrawienie materiału”. Tytaniczna praca, którą wykonała autorka myszkując po licznych archiwach, przekłada się na wielką dawkę wiedzy (prawie 500 stron w tym wykaz archiwów i przeprowadzonych wywiadów), którą większość ludzi jest w stanie przyswajać na raty. Książka dotyczy katastrofy w Czarnobylu, tematu, który na stałe wszedł do popkultury  jak Gwiezdne Wojny czy słynna zupa Campbell Andy’ego Warhola. Przez to, że zagadnienie zostało zawłaszczone przez filmy, seriale i gry komputerowe, wiele ludzi  zna temat powierzchownie i wychodzi z założenia, że sprawa jest oczywista. Łatwo wskazać winnych tragedii – to był ZSRR i jego dygnitarze: tak powie większość. Popkulturowe wariacje na temat konsekwencji wybuchu to „Reaktor strachu”, film, który mniej więcej od połowy robi się  niedorzeczny. Jest serial „Czarnobyl” wyprodukowany przez HBO. Bardzo dobry, ale służący rozrywce, a jak wiadomo, rozrywka rządzi się swoimi prawami. W ten sposób złożoność  słynnej katastrofy z 1986 roku została bardzo uproszczona, a sama Prypeć i Czarnobyl stały się miejscami odwiedzanymi przez tabuny spragnionych emocji turystów. Stało się to biznesem tego stopnia, że istnieje nawet pogląd, że liczne patrole wojska w tzw. zonie (Strefie Wykluczenia wokół Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej) mają potęgować nastrój grozy,         a postapokaliptyczne przedmioty, rzekomo w pośpiechu porzucone przez ewakuowanych mieszkańców Prypeci są na bieżąco uzupełniane przez pracowników. Podobno dzieje się tak dlatego, że mimo wyraźnego zakazu zabierania stamtąd czegokolwiek, wielu przybyszów przywłaszcza sobie coś na pamiątkę. Zrobienie zdjęcia na tle słynnego diabelskiego młyna, zniszczonej lalce w pustym oknie, selfie w ruinach jednego z bloków i… można wracać, zazdrość znajomych gwarantowana. Wiem, bo sama zazdroszczę, gdy ktoś robi sobie taką wycieczkę. 

 


 

 

„Czarnobyl. Instrukcje przetrwania” to dowód na to, że prawda jest dużo bardziej skomplikowana, a prawdziwe dramaty niekoniecznie rozgrywały się w samej Prypeci. Kate Brown jest profesorem historii  na Wydziale Nauki, Technologii i Socjologii Massachusetts Institute of Technology. Po raz pierwszy wyjechała do ZSRR w 1987 roku, ale jak sama przyznaje nie zaprzątała sobie głowy pogłoskami o radioaktywności żywności, bo jako lokatorka nędznego sowieckiego akademika w Petersburgu (wtedy Leningrad) martwiła się tym, żeby w ogóle mieć jedzenie. W latach 90 pracowała w Moskwie,            a studiowała w Krakowie. Była  też zatrudniona w Kijowie i Żytomierzu. Słyszała o opiniach sowieckich aktywistów i ich pikietach o zgubnych skutkach katastrofy w Czarnobylu, ale jak typowa przybyszka z zachodu, uważała wtedy, że to przesada. Sama  ocenia siebie z perspektywy czasu jako „kiepską słuchaczkę i krótkowzroczną obserwatorkę.” Podoba mi się w książce, że jest napisana przez Amerykankę (chłodny obiektywizm), która wiele lat spędziła na wschodzie. Autorka nawet zna rosyjski i ukraiński (w tym języku też były niektóre pisma), bo analizuje liczne dokumenty ze spotkań i raportów (polityków, służby zdrowia, międzynarodowych badaczy), które powstawały zaraz po eksplozji i wiele lat potem. W ten sposób otrzymujemy świetnie napisaną i pełną wiedzy książkę badaczki, kto nie korzysta z materiałów opracowanych już przez kogoś innego, ale sama odwiedza  np. Czernihowo na północnej Ukrainie oddalone od Czarnobyla o 80 km, gdzie 298 pracowników i pracowniczek gęplarni wełny żądało przyznania statusu likwidatorów. To określenie kojarzy się z kimś, kto gasił płomienie podczas katastrofy, Najczęściej byli to strażacy, którzy z narażaniem życia walczyli 

z niewidzialnym i nieznanym wtedy wrogiem, czyli promieniowaniem. Likwidatorzy zresztą mają  pomnik w  Czarnobylu z podpisem „tym którzy ratowali świat”. Takich niesamowitych historii jak ta o Czernihowie, jest              w  książce dużo więcej. Okazuje się, że prawie wszyscy ulegamy „pułapce bliskości”, czyli przekonaniu, że tym większe było niebezpieczeństwo , im bliżej było miejsce katastrofy. To przekonanie można szybko zweryfikować, gdy czytamy o tym jak piloci samolotów ganiali radioaktywne chmury i strzelali       w nie jodkiem srebra. Wszystko po to, aby radioaktywny deszcz nie spadł na Moskwę, ale na przykład na Narowlę, białoruską wieś, Chojniki lub na Brahin. W tych miejscowościach deszcz padał całą noc, a radioaktywne izotopy wsiąkały w glebę czyniąc plony śmiercionośnymi. Wskazanie winnych tej katastrofy nie jest łatwe i oczywiste. Anatolij Diatlow, zastępca naczelnego inżyniera w elektrowni jądrowej w Czarnobylu został skazany na 10 lat więzienia i na przykład we wspomnianym wcześniej serialu „Czarnobyl” został pokazany jako niesympatyczny, arogancki człowiek, który bezpieczeństwo milionów ludzi cenił mniej niż własną ambicję i rozkazy z Moskwy. Kate Brown mówi, że to wcale nie było takie proste. Autorka pisze o atomowym wyścigu Ameryki i Związku Radzieckiego, który był efektem zimnej wojny, o skandalicznym raporcie z Czarnobyla autorstwa WHO z 1989 roku i równie szokującej opinii IAEE (Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej) z 1991 roku. Ludzi, którzy jedli skażoną żywność, oddychali śmiercionośnym powietrzem, palili w piecach radioaktywnym drewnem były setki tysięcy. Większość z nich już nie żyje, dostawali raka tarczycy, anemii, byli słabi, tracili odporność. Książka Kate Brown nie przynosi ukojenia, jest niepokojąca. Potwierdza to, o czym większość ludzi świetnie wie, dla wielkich firm pieniądze i wizerunek liczą się bardziej niż bezpieczeństwo. Przy tym jest daleka od nieznośnego tonu sensacji wlaściwego teoriom spiskowym. Jednocześnie rzuca nowe światło na sprawę czarnobylskiej katastrofy, dlatego bardzo ją polecam. Już Maria Skłodowska – Curie mówiła, że „niczego w życiu nie należy się bać, należy to tylko zrozumieć.”

Kate Brown, Czarnobyl. Instrukcje przetrwania.

Kasia